poniedziałek, 28 maja 2012

bawiłam się na angielskim weselu

Kto pamięta film "Cztery wesela i jeden pogrzeb"?

Przyznam, że jest to jeden z tych, do których chętnie wracam ( nie tylko dla wspaniałej Andie MacDowell), a teraz okazało się, że wróciłam niemal dosłownie - bo tak się poczułam w sobotę, na weselu, którego głównymi protagonistami była Para Młodych, w piękniejszej połowie polska, w tej drugiej - rdzennie angielska.
Nietrudno zgadnąć, że i goście byli polsko-angielscy, a więc i tradycje i zwyczaje, z przewagą, jak mi się wydaje, tych angielskich.
Były zatem przemówienia, prezentacje fotograficzne, przemówienia raz jeszcze - bo wszyscy wszystkim dziękowali i przywoływali wspomnienia w stylu filmowym - były zabawy bardziej angielskie niż polskie i muzyka, przy której nogi same rwały się do tańca.
Oczywiście były i polskie witanie chlebem i solą, przenoszenie przez próg i oczepiny,  Panna Młoda rzucała welonem, Pan Młody krawatem, a Panna Młoda tańczyła w męskim kapeluszu z... mamą swoją, nie tylko z mężem - tak każe tradycja, ale nie znałam jej.
Były fajerwerki, wystrzały armatnie, działo się;)
Nikt się nie upił, choć alkohol był i to rozmaity, goście bawili się świetnie, a ja, oczywiście, robiłam zdjęcia i wierzcie - kilka udało mi się, jak to powiedzieć - konkursowych;)
Ale - samie wiecie i rozumiecie, nie chcę i nie mogę naruszać niczyjej prywatności, więc tylko kilka.

I, dziewczyny - Panna Młoda miała  t a k ą suknię, mówię Wam:)




Państwo Młodzi zasadzili swoje drzewko, pisałam o tym zwyczaju kilka tygodni temu, pokazując miejsce, w którym było wesele.
Moją uwagę zwróciły (mogłoby być inaczej?) stroiki zdobiące głowy pań - czyż jest coś bardziej angielskiego?






Żałuję, że nie mogę pokazać Panny Młodej w całej okazałości, więc choć tylko to jedno zdjęcie, na którym widać urodę sukni, a tę Panny Młodej można się domyślać;)  


 w tańcu, już bez welonu, który 'dostał nowe życie':)))


A ja to wszystko widziałam, zarejestrowałam i świetnie się bawiłam;)
Życie jest czasem piękne, prawda?

:)

piątek, 25 maja 2012

w Kamieńcu Ząbkowickim albo o zamku, którego nikt nie chce


Może to nie brzmi dobrze, ale wygląda, że jest tak, jak w tytule, bo zamek stoi i zarasta od kiedy poprzedni właściciel, a właściwie dzierżawca zamknął oczy, a nowy, czyli gmina robi wielkie nic;(
Wstęp, oczywiście, zabroniony.
Na temat zmarłego dzierżawcy, p.Włodzimierza Sobiechy znalazłam w necie różne opinie, pozytywne i negatywne, na żywo usłyszałam od mieszkańców same superlatywy, jedno jest pewne -  za Sobiechy się działo, teraz nie.

A szkoda, bo zamek w Kamieńcu Ząbkowickim jest obiektem znamienitym i niepospolitym i dobrze by było, gdyby ktoś się nim rzetelnie zajął i nie pozwolił mu zniszczeć tak, jak to się stało z wieloma innymi cennymi obiektami na Dolnym Śląsku!

Projekt zamku - klasyfikowanego też jako pałac -  zleciła w 1838 roku Marianna Orańska Karlowi F.Schinklowi, jednemu z wybitniejszych architektów epoki, ale nad jego budową czuwał inny architekt F.Martius.
Budowa zamku, inspirowanego w sposób widoczny warowniami krzyżackimi, trwała prawie trzydzieści lat z przerwami i ostatecznie na stałe zamieszkała w nim nie księżna Orańska, a jej syn Albrecht von Hohenzollern i to w rękach jego i jego potomków pałac pozostał przez następne 70 lat. W czasie II wojny światowej zamek zamienił się w magazyn dzieł sztuki zwożonych tu z całej, szeroko pojętej, okolicy, bo i z Wawelu, a w 1946 roku omal nie uleciał z dymem, podpalony w akcie zemsty przez dzielnych żołnierzy radzieckich.
To co zostało, "zagospodarowano", miedzy innymi na budowę... Sali Kongresowej w stolicy.
W latach następnych pałac/zamek ulegał powolnej, acz skutecznej dewastacji, by wreszcie pod koniec lat osiemdziesiątych dostać się w ręce pasjonata, p.Sobiechy, pracownika jednej z poznańskich uczelni, który zainwestował w ratowanie zabytku odziedziczone z Anglii pieniądze.
Jak się okazuje, jego działania nie do końca podobały się władzom Kamieńca, o czym przeczytać można w jednym ze wskazanych wyżej artykułów.

A teraz wyobraźcie sobie, że macie przed sobą budowlę - mniejsza o to, czy nazwiemy ją pałacem czy zamkiem - która słynęła w całej XIX - wiecznej Europie z dzieł wodnych, czyli systemu wodospadów, stawów, strumieni i fontann, z których woda tryskała na wysokość 30 metrów, na 200 ha parku, do tego cztery wieże wysokie na 50 m, tarasy, dziedzińce, zaułki i zakamarki, wreszcie sam pałac wypełniony dziełami sztuki.

A łazienka Marianny miała 40 metrów kwadratowych i uchodziła za niewielką;)...

Czy można się dziwić, że i dziś ona sama, w postaci ducha, ma się rozumieć, wraca tu czasem, by przejść się po pustych krużgankach?
Ech;)

Najdziwniejsze w tym wszystkim wydaje się to, że mury przetrwały do dziś w znakomitym stanie, w każdym razie ta część, która... przetrwała.
Oceńcie sami.


















 Wszystkich zainteresowanych tematem odsyłam do stron, z których sama brałam informacje, czyli zamki polskie, skyscrapercity/zabytki i eksploatorzy - naprawdę warto, zwłaszcza że jest tam też sporo zdjęć!

....

I polecam piękne zdjęcia Wkraja!

wtorek, 22 maja 2012

80 urodziny słonia albo wypad na Śnieżnik



Proszę państwa, oto - słoń.
Słoń jest mały, ale stary,
osiemdziesiąt ma już lat;
lecz choć stary, całkiem jary!
nie mam racji?
ależ mam:)







 Słonik wita turystów zdobywających Masyw Śnieżnika od 1932 roku, kiedy to - z inicjatywy grupy artystycznej Jescher - stanął obok schroniska z okazji 20 - lecia jego istnienia.
Skąd i dlaczego...?
Ponoć nazwa grupy jest fonetycznym zapisem odgłosu ( w j.niemieckim), jaki wydaje kichający słoń;)
Autorką projektu była  Amei Halleger, żona Kurta Hallegera, jednego z członków grupy - tak można przeczytać na stronie poświęconej schronisku, po którym jedynym śladem jest zarośnięta trawą piwniczka i, oczywiście, słoń podziwiający widoki...
Gwoli ścisłości należy dodać, że słoń stoi po stronie czeskiej, przy czerwonym szlaku, do którego dochodzi nasz żółty, wiodący od strony Kamienicy.


Kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się drugie miejsce, do którego ciągną od lat Czesi, mianowicie źródła Morawy - każdy tu myje ręce i twarz, pije, choć mnie się woda wydała niesmaczna, gorzka.



A po drugiej stronie -  Trójmorski Wierch, część Masywu, jedyne w Polsce miejsce, gdzie zbiegają się zlewiska trzech mórz.Na szczycie wieża widokowa - szaleństwo chmur i mgieł podziwialiśmy jesienią 2010...


Następne kilkadziesiąt metrów i jesteśmy na wysokości 1424 m.n.p.m. czyli na Králickým Sněžníku.




Po czeskiej stronie - dwa kopczyki z tabliczkami i krzyżami 'ku pamięci', po polskiej - kupa kamieni i głazów w miejscu, gdzie kiedyś stała wysoka na ponad 33 m. wieża im. cesarza Wilhelma I, zburzona jako zagrażająca bezpieczeństwu w 1973 r.


Siadamy i podziwiamy, choć sa tacy, co kręcą nosem, że to takie małe górki...





o, Igliczną widać i Czarną Górę...


 Schodzimy do schroniska pod Śnieżnikiem, kultowego w tej części świata, im. Z.Fastnachta.






W taki dzień jak dzisiaj jest tu ruch, turyści indywidualni i wycieczki zorganizowane idą głównie z i do Międzygórza i Kletna;
my wracamy niebieskim szlakiem  - sami, żywego ducha po drodze, tylko Umarły Las...


Tak było w ostatnią sobotę;
w niedzielę znów bolała mnie noga, więc zamiast po górach, chodziliśmy po dolinach, ale dzięki temu zobaczyliśmy pałac, do którego ponoć od środy nie będzie wstępu, bo zmienia się właściciel, zahaczyliśmy o kilka miejsc znanych, ale dawno niewidzianych lub całkiem nieznanych - będzie kilka zdjęć, zapraszam:)

niedziela, 13 maja 2012

Wrocławski Dzień Bibliotekarza



Dzień Bibliotekarza i Bibliotek obchodzony jest od 17 lat 8 maja, od bodaj ośmiu lat jest też początkiem Tygodnia Bibliotek, w czasie którego odbywają się w całej Polsce różne imprezy związane z propagowaniem czytelnictwa i bibliotekarstwa.
Wczoraj, czyli 12 maja, miałam przyjemność uczestniczenia w obchodach tego ważnego dla każdego miłośnika książek święta, w roli fotoreportera;)

Przez cały dzień w księgarni "Tajne komplety" odbywały się imprezy dla dzieci i dorosłych;


dla dzieci było wspólne czytanie książek, gry i zabawy, z udziałem aktorów teatru "Sztampa",



dla dorosłych dyskusje pod przewodnictwem "mądrych głów", czyli znawców tematu - bibliotekarzy ze stażem i tytułami.


Publiczność dopisała, jest na szczęście sporo osób zainteresowanych teraźniejszością i przyszłością czytelnictwa.
 Duże emocje wzbudziło zagadnienie bibliotekarstwa XXI wieku:
"Czy współczesny bibliotekarz to już raczej broker informacji"?
Zainteresowanych tematem odsyłam do bloga dr. Stefana Kubowa, moderatora dyskusji panelowej na temat.



Była też wystawa prac malarskich Bożeny Grocholskiej, na co dzień kustosza Biblioteki Głównej Politechniki Wrocławskiej  - nie samą książką wszak i bibliotekarz żyje;)


Dodatkową atrakcją był pokaz mody, przygotowany przez profesjonalistkę-projektantkę mody ekologicznej, w którym udział wzięli obecni i przyszli bibliotekarze.
Zdjęcia z pokazu mody mam, ale dam, jeśli/jak dostanę zgodę osób w nim występujących,
dziś - zielony dywan, który odgrywał w przedsięwzięciu rolę niebagatelną;)


 Imprezę zaszczycił swoją obecnością i wykładem prof. Miodek.



Cały program zorganizowany przez bibliotekarzy wyższych uczelni wrocławskich był bogaty, o czym przekonać się można czytając... program;)