Skłamałabym mówiąc, że się nudzę, czy jakoś specjalnie cierpię;
owszem, dni spędzam głównie w pozycji horyzontalnej, ale przecież jeść co mam (pan mąż dba), nie narobię się (owszem, gotuję co nieco, ale przecież nie sprzątam, nie dźwigam, a leżeć cały czas się po prostu nie da), a naczytam się, naoglądam, nasłucham, że hej i ho, czyli za wszystkie czasy. Nadrabiam zaległości, wracam do starych i ulubionych, a nieco zapomnianych tytułów, sięgam po nowe, te literackie i te muzyczne.