czwartek, 30 lipca 2015

niedosyt, czyli dolnośląskie wojaże 2015


Znów mnie nie było i znów wróciłam;
gwoli wyjaśnienia, z tzw. letnich wojaży, już trzynastych, tym razem bliskich i krótkich, bo z okolic dolnośląskich i ledwie pięciodniowych.
 O zwiedzaniu Dolnego Śląska mówiłyśmy już od dawna, pytanie brzmiało, którą jego część, bo całego na raz i w pięć dni nie da rady. Ostatecznie stanęło na Kotlinie Jeleniogórskiej, z noclegiem w jednym miejscu (w Wolimierzu, wsi artystów, z widokiem na Stóg Izerski), z którego robiłyśmy całodniowe wypady w okolice. W planach miałyśmy różne miejsca, różne nieco od tych, które w końcu zobaczyłyśmy, bo plany, jak wiadomo, mają to do siebie, że lubią się zmieniać;)
Pewien niedosyt odczuwam, bo tym razem byłam bardziej przewodnikiem niż uczestnikiem, co dość zrozumiałe, ale udało mi się znaleźć miejsce, w którym nie to, że nie byłam, ale byłam dawno, kiedy było w ruinie, a teraz proszę,


pięknie odnowione.
Relacje będą, a póki co, mówię do widzenia... w Krakowie, po którym mam zamiar znów się poszwendać trochę, tym razem w towarzystwie wnuczka, też przyjaciółek, 
ach, plany mam, ale jak to z planami, wiecie, nie lubią być sztywne...
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
;)

wtorek, 21 lipca 2015

moje Chałupy


Moje Chałupy nie istnieją.
Albo wróć - są, na zdjęciach i we wspomnieniach, nie ma ich w rzeczywistości, bo rzeczywistość je zmieniła, pięknieją i nowocześnieją, a mnie czegoś żal...
Najbardziej - drzew przy głównej ulicy,  które utrudniały wyjazd z posesji, zawężały chodniki, ale dawały cień. Teraz ulica Kaperska jest pusta, bo bez zieleni, pełna za to aut przesuwających się w obie strony w korkach, już nie tylko weekendowych, pełna też ludzi przemieszczających się z knajpy do sklepu i na odwrót, pełna rowerzystów, którym oddano część chodników do dyspozycji.


tak było, 
tak jest;


(udało mi się uchwycić ulicę bez ludzi, bo wszyscy byli albo na obiedzie, albo na zatoce, albo na plaży, albo w samochodach:))


Żal mi ciszy i spokoju, które tu były, wbrew obiegowej opinii, że w Chałupach dzikie tłumy na plaży i na zatoce, golasy, artyści, i 'w ogóle'.
Owszem, golasy były i są, na tzw. dziewiątym kilometrze, łamanym przez ósmy, czyli plaży dla panów, ale nie tłumnie, tłumy 'tekstylnych' bywały w gorące weekendy, ale tylko na małym odcinku i wracały w niedzielę 'do siebie', (kite)surferzy byli, ale głównie na wodzie i campingach, a artyści się pojawiali, ale rzadko i dyskretnie, a na co dzień były puste plaże, czysty piasek, zimna woda, wiatr od morza, który chłodził nawet w upalne dni, których tak znowu często tu nie było, zwłaszcza na początku lipca, czyli kiedy tu bywam. Pewnie, były np. upiorne dyskoteki na plaży, z których hałas roznosił sie po całej wsi i spać nie dawał, a teraz buda zniknęła...

 Co zostało?
Plaża (której coraz mniej, bo woda zabiera ją w okolicach Kuźnicy, do której spacerkiem idzie się w godzinę, półtorej), czysty piasek, woda i wiatr,

 
 i te moje wytęsknione widoki, 
zachody słońca, na które wciąż nie mogę się uodpornić......

 

na Zatoce

 
 

 nad morzem;

 
 

Starzeję się, wybaczcie;(

sobota, 4 lipca 2015

Lanckorona - zanim przykryje ją blachodachówka...


Lanckorona;
oddalona o ok. 30 km od Krakowa, pięknie położona, z widokiem na Beskid Makowski, Wyspowy i Babią Górę wieś, o miasteczkowej przeszłości (1366 - 1934 r.), wciąż widocznej w układzie urbanistycznym, z zachowaną oryginalną drewnianą zabudową z XIX wieku, modne swego czasu letnisko.
Miejsce o klimacie niepowtarzalnym, co zaświadczą ci, którzy tam byli i... wracają, jak ja.

Dlaczego? Pozwolę sobie zacytować fragmenty Lanckorońskiej terapii Piotra Pacholarza:

"Nastrój.
Chyba jest to najcenniejsza cecha Lanckorony. Zawsze położona była z dala od szlaków komunikacyjnych. Dopóki była siedzibą starostwa niegrodowego i mieszkali w niej przedstawiciele możnowładczych rodów – sama była celem podróży okolicznych mieszkańców. Jednak wraz z utratą funkcji administracyjnych rosła marginalizacja Lanckorony. Utrata praw miejskich tylko usankcjonowała ten stan rzeczy. Dziś trudno znaleźć tu miejsce głośne i ruchliwe. Spokój i wyciszenie panują na uliczkach wybiegających z rynku i wspinających się po stokach Lanckorońskiej Góry. Spacery pomiędzy mniej lub bardziej stylowymi zabudowaniami oryginalnie niekiedy „przyklejonymi” do wszechobecnych tu pochyłości stanowić mogą doskonałą terapię. Osoby zmęczone wielkomiejskim ruchem, zabiegane i zapracowane powinny przyjeżdżać do Lanckorony. Praktycznie każda pora roku jest odpowiednia – nawet podczas jesiennej szarugi lub mgieł – miejsce to jest atrakcyjne. Śnieżną zimą odważyć się można na zjazd stromą uliczką biegnącą powyżej kościoła – miejscowe dzieci może pożyczą na chwilkę turyście swe sanki. Oświetlony stylowymi latarniami rynek i kościół, ciemne dróżki, z których rozpościera się widok na okoliczne, niżej położone i rozświetlone miejscowości – mają w sobie duży, pozytywny ładunek emocjonalny."





"Oprócz obiektów sakralnych największą chyba atrakcją są w Lanckoronie drewniane domy.
 Przyznać należy, że po pożarze (1869 r.) miasto zostało odbudowane dosyć szybko i solidnie. Wokół rynku i przy niektórych uliczkach z niego wybiegających powstały drewniane domy z szerokimi (niekiedy do 3 m poza ścianę frontową) zadaszeniami ­­-  podcieniami. Pod nimi znalazły miejsce piwnice zamykane uchylaną ku górze klapą.  Do dziś, co śmielsi turyści z ciekawością podnoszą je, aby zajrzeć do pozornie tajemniczego wnętrza. Pozornie, gdyż piwnice te służyły do przechowywania towarów przez kupców handlujących pod zadaszeniami. Domy posiadają charakterystyczne bramy wjazdowe prowadzące do obszernej sieni. Zamknięte są one wrotami zwanymi fachowo jako „bramy mieczowane”. Budynki oddzielone są od siebie, szerokimi na około metr, przestrzeniami, które spełniały funkcję przeciwpożarową. Są to tzw. miedzuchy. Powodowały równocześnie zawilgocenie ścian (gromadził się tam śnieg) i ułatwiały chuliganom straszenie i denerwowanie gospodarzy (stukali w ściany albo je zanieczyszczali…). Niestety, wiele spośród tych budynków uległo już zniszczeniu. Kilka lat temu rozebrano stojącą przy rynku, półkurną jeszcze (z dymnikami pod kalenicą), chałupę.

Całość jest oczywiście objęta ochroną konserwatorską, jednak trudno się dziwić ich mieszkańcom, że chcieliby nieco modernizować swe XIX-wieczne siedziby."


                
Trudno się dziwić, zgoda, ale dlaczego 
blachodachówka?
 siding?
murki-marmurki...?
za chwilę ta blachobrzydota pokryje całą urodę Lanckorony, zniszczy jej klimat,   a my sobie na pociechę zdjęcia będziemy oglądać;(

Panie Konserwatorze Zabytków, 
obudź się Pan!
.........

Wszystkie zdjęcia z Lanckorony są w albumach - 2014/2015 i 2013 r., zapraszam

*

  Trafnie (i kulturalnie, bo mnie cisną się na usta różne, brzydkie słowa), podsumował
 to autor bloga Zabytki - ocalić od zapomnienia...