Planowane coroczne 'letnie wojaże' udały się częściowo;
udały, bo zobaczyłam kawałek Polski, nie udały, bo podróż trzeba było skrócić, musiałam wrócić do domu z tzw. przyczyn obiektywnych, czasem tak bywa, trudno.
Ale - co zobaczyłam, to moje, a co mnie zachwyciło i zadziwiło, pokazywać będę przez czas długi;)
Zachwyty i zadziwienia charakter miały przeróżny;
industrialny - jak w okolicy Góry św.Anny i Dobrzenia Wielkiego,
wielkomiejski
jak w Opolu,
czy Zielonej Górze,
nawiasem mówiąc - palmiarnia była zamknięta:(
mało-miejski, że tak to ujmę, np. w Lewinie Brzeskim,
Bytomiu Odrzańskim,
czy w Żarach,
wiejski i przydrożny, nadjeziorny i nadrzeczny, zamkowy i pałacowy, zabytkowy i nie,
i w ogóle;)Zrobiłam prawie 1300 kilometrów, drogami głównymi i lokalnymi, raz z przyjemnością,
raz - z uwagą wytężoną, bo drogi jakby połowicznie...?!
Przeprawiałam się przez Odrę,
spoglądałam na jeziora - Łagowskie z góry
Niesłysz z dołu,
nawiązywałam kontakty międzyludzkie
stołowałam się w fajnych lokalach,
(niektóre nie bez ambicji artystycznych:))
szukałam i znajdowałam zabytki - autentyczne, odtworzone, odnowione, zrujnowane, puste i zamieszkałe...
na głogowskiej 'starówce',
w Zaborze, własność NFZ,
w Bojadłach, własność prywatna - nie dzieje się nic, kogoś to dziwi?
wreszcie w Parku Mużakowskim, co prawda już po niemieckiej stronie, ale;
W wolnych chwilach siedziałam sobie np. na tarasie, w domku tuż pod lasem, w chłodzie, kiedy dookoła upał
i robiłam zdjęcia pająkom i pajęczynom...
ale to wszystko nic!
Bo
największe zadziwienie przeżyłam pierwszego dnia podróży, kiedy
trafiłam do Kup i w Kup kupowałam, po Kup spacerowałam, o Kup czytałam,
innymi słowy - jest w Polsce i w języku polskim nazwa, której się nie
odmienia, a powinno!
Na
dziś to tyle, teraz idę nadrabiać blogowe zaległości - w domku na
skraju lasu nie było zasięgu - a potem chyba napiszę do profesora Miodka
w sprawie tego dziwoląga nazewniczego...
;)