Takie niebo widziałam wczoraj, na tej samej, co tydzień temu, trasie, czyli między Wrocławiem a Nysą; wiało, przewalało chmury z jednej strony nieba na drugą, wreszcie zakotłowało się...
szczęśliwie, padać zaczęło już kiedy znalazłam się w gościnnych progach pałacu w Sulisławiu...
Pałac, zwany też zamkiem, jest obecnie ośrodkiem ajurwedy i jogi;
jest hotel i spa, jest też wyśmienita kuchnia i, co warto podkreślić, fantastyczna, życzliwa atmosfera. Zdjęć zrobiłam zaledwie kilka, więc nie pokażę wam fasady pałacu od strony drogi, najciekawszej chyba, ani też wnętrza, w którym stoi stół, przy którym balowali... Stonesi!, ani szkicu Jana Matejki, wiszącego sobie w korytarzu, ani zbioru porcelany z Tułowic....
No, chyba że kiedy indziej, bo mam nadzieję wstąpić tam jeszcze nie raz:)
Kuchni pałacowej pilnuje kot;
niejedyne to zwierzę, tuż obok pałacu pasie się gromadka danieli...
Spać można i w pałacu,
i w dawnych budynkach folwarcznych.
Pałac historię ma wartą uwagi,
splotły się w niej losy polskie i niemieckie, ludzi utytułowanych i nie, biednych i bogatych.
Polecam - bardzo, bardzo! - stronę zamku i filmik Łowców Przygód, na którym można zobaczyć zamek z lotu ptaka, porównać stan obecny z tym sprzed remontu, przejść się po pałacu, wreszcie posłuchać, co łączy Sulisław z nieodległymi Kopicami, które nie miały tyle szczęścia i mimo że w rękach prywatnego inwestora, niszczeją nieubłaganie od lat...
(to zdjęcie zrobiłam równo 6 lat temu, strach pomyśleć, jak to teraz wygląda...)