Do ZOO mnie wnuczek wyciągnął wczoraj;
poszwendaliśmy się ze trzy godziny, nie wstępując jednakowoż do afrykarium - nie, bo nie - kilka zdjęć zrobiliśmy - było też selfie z fokami, obowiązkowo - a potem do domu na pizzę wróciliśmy i padliśmy oboje;)
poszwendaliśmy się ze trzy godziny, nie wstępując jednakowoż do afrykarium - nie, bo nie - kilka zdjęć zrobiliśmy - było też selfie z fokami, obowiązkowo - a potem do domu na pizzę wróciliśmy i padliśmy oboje;)
W ZOO jak to w ZOO, zwierzęta i ludzie;
i
jednych, i drugich niewiele, bo wiadomo, marzec i do tego święta za
pasem, to ludziom pieczenie i gotowanie w głowach, nie zwiedzanie, a
zwierzęta pochowane gdzieś, na wybiegach tylko niektóre, bo zimno; kangury skakały dla rozgrzewki, ale surykatki trzeba było dogrzać...;)
Trafiliśmy za to na porę obiadową;
słonia udało się podglądnąć,
pingwinków już nie, bo obiektyw wzięłam nie ten,
za to kózki sami dokarmiliśmy:)
Podobno żyrafy były akurat wczoraj myte i kąpane, ale nie widzieliśmy;
summa summarum - fajnie nam było, mimo że szaro, buro i zimno...
Zdecydowanie jednak wolę ZOO jesienią.
....
Ja się powoli budzę do życia,
a Wam wszystkim Wesołych i pogodnych Świąt życzę:)